Tuesday, April 11, 2006

disown me, go ahead disown me...


sarah miles miala z lekka przerabane. oto bedac w zwiazku z bezplciowym, nudnym i bardziej drewnianym niz las kolesiem, wdala sie w romans z jego kumplem. ten byl i sexi, i kumaty i mial gadane. caly ralph fiennes normalnie. gerneralnie milosc, pozadanie, zdrada i zazdrosc. takie zycie. swietny film neila jordana godny polecenia i to pytanie: czy kochajac kogos najbardziej na swiecie mozesz go odtracic w imie dealu z bogiem (jak w filmie) czy pragmatyzmu i logiki (jak w zyciu). no wlasnie...
procz maryski carey, do listy NA NIE, marecki kaze mi dolozyc ostatnie malego @ z soboty. jedna odpowiedz byla:
czego ? jak jest sprawa to slucham...
i cisza na laczu od 2 dni. hmmm...
eee tam. nie przejmowac sie. podiac decyzje jak mrs. miles i bedzie z gorki. w trakcie pielegnowac rozwoj romansu nowego (jak terapeuta krdr kazal ;) i do wakacji sie zagoi.
a propos romansu rozwoju. znalazlem pod nosem piękną knajpe z fajną muzą, pysznym zarciem i nie ulomna obsluga... no bomba. i jeszcze to tak wyglada... :]

3 comments:

Anonymous said...

Gierki, gierki!!! Jeden z drugim!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Anonymous said...

jak dobrze pamietam to koniec w filmie był happy'endem :)

Anonymous said...

Filmu nie widziałam. No i sorry za mój poprzedni komentarz, chyba zbyt impulsywnie go wysłałam.